„Po swoim zmartwychwstaniu, wczesnym rankiem pierwszego dnia tygodnia, Jezus ukazał się najpierw Marii Magdalenie, z której przedtem wyrzucił siedem demonów. Następnie ona poszła i oznajmiła to tym, którzy z Nim byli, pogrążonym w smutku i płaczu. Oni jednak słysząc, że żyje i że Go widziała, nie chcieli jej uwierzyć. Po tym wszystkim w innej postaci ukazał się dwom z nich na drodze, gdy szli na wieś”. Mr 16.9-12
Tłem tego rozważania jest zakończenie Ewangelii Łukasza. Zacytowany tekst w nagłówku wprowadza nas w poranek zmartwychwstania. Zakończenie Ewangelii zawiera wiele kontrastów. Zwróciły moją uwagę sformułowania, które mówią o przygnębieniu, zaskoczeniu, zakłopotaniu, zdziwieniu, nierozpoznaniu. Dwaj uczniowie w drodze do Emaus, nie mogli nie rozmawiać o tym, co się stało w Jerozolimie. Wydarzenie zdominowało rozmowę, miało wpływ na życiowe decyzje. Jeśli to był koniec, trzeba poczynić nowe plany. Teraz wszystkie ich nadzieje i sny były tak martwe, jak Jezus. Zmartwychwstały Pan dołączył do Kleofasa i jego przyjaciela na drodze do Emaus, ale oni nawet w tym momencie nie potrafili zmienić tematu rozmowy. Zapytani o temat rozmowy wyrażają zdziwienie ustami Kleofasa: „Ty jesteś chyba jedynym przybyszem w Jeruzalem, który nie wie o tym, co tam się stało w tych dniach” (Łk 24.18).
Chciałoby się wejść w tę scenę i powiedzieć tym dwóm: „co jest z wami, nie widzicie, że to Jezus?” Dlaczego oni nie mogą rozpoznać Jego? Przecież nie był w przebraniu. Czy Jezus płata im figla?
Nie rozpoznali, bo: „Lecz ich oczy były jakby zasłonięte, tak że Go nie poznali” (Łk 24.16).
Lubimy być rozpoznawalni. Wielokrotnie widziałem na lotnisku, oczekujących ludzi na wychodzących pasażerów. Obce twarze i nagle widzisz u kogoś błysk w oczach, szeroki uśmiech, rozpostarte ramiona. Jest wśród tych obcych ta jedna twarz, która jest rozpoznana. Przyjemne uczucie dla obydwu stron. Czasem ktoś was rozpoznaje, macha na powitanie, a my stoimy zastanawiając się kto to jest?
Kleofas i przyjaciel jego idą przygnębieni, zapamiętali ukrzyżowanego, martwego Jezusa. Ten idący obok nich Jezus jest bez kontekstu, bez odniesienia. Takiego jeszcze nie znali. Jezus pozwala, by opowiedzieli co wiedzą o Nim, jakie mają odniesienie do całej sytuacji.
„Oni zaś odpowiedzieli: O tym, co dotyczy Jezusa z Nazaretu, który był wielkim prorokiem w działaniu i w mowie przed Bogiem i całym ludem, o tym, jak arcykapłani i przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A my spodziewaliśmy się, że On właśnie ma wybawić Izraela. Dzisiaj upływa już trzeci dzień, jak się to wszystko stało” (Łk 24.19-21).
Frustrująca scena! Przecież byli uprzedzeni. Nie pamiętali. Kamień zakrywał im nadal grób. Stoi przed nimi Jezus, a oni go nie rozpoznają.
Zadaję sobie pytanie, ilu ludzi chodzi daleko od poranka zmartwychwstania? Wiedzą co Jezus powiedział. Mamy słowa aniołów, że On żyje! Śpiewają Alleluja, On Zmartwychwstał. Jednak jasność, świętość i zapach Wielkanocy zanikają po kilometrze lub dwóch w drodze do Emaus.
Ile kilometrów już jesteśmy w drodze do Emaus? Czujemy może tylko zapach spalin samochodu kierowcy, który wepchnął się przed nas i włączamy naszą trąbkę wielkanocną. Nie musimy przejeździć zbyt wiele kilometrów od Wielkanocy, by się dać złapać w ruch na drodze do Emaus.
Chwytają nas nasze zmartwienia i frustracje, cierpimy i umieramy, gniewamy się i radujemy. Marzymy o doskonałym życiu i rozczarowujemy się, nie możemy pozbierać kawałków rozbitego życia. „Spodziewaliśmy się”, że On coś zrobi. Mieliśmy wielkie nadzieje! Jak daleko jeszcze będziemy podążać do Emaus, zanim zatrzymamy się na drodze i spojrzymy na siebie? Jeszcze nie zareagowali, bo już myślami byli w swoim Emaus. „Na to On powiedział do nich: O, bezmyślni i zbyt nieczułego serca, by wierzyć we wszystko, co powiedzieli prorocy. Przecież Mesjasz musiał to wycierpieć, by wejść do swojej chwały” (Łk 24.25-26).
Szli drogą od Wielkanocy do Emaus dwaj uczniowie, zabrakło im kontekstu życia. Im dalej byli od Jerozolimy, tym słabszy był zapach Zmartwychwstania, aż zasiedli do stołu, do kolacji. Nagle gość stał się gospodarzem, wziął chleb, złamał i zobaczyli. To była iskra jak wymówione imię przez Jezusa do Marii.
Często nie widzimy Jezusa z powodu huku naszego życia, wydarzenia niszczą nasze marzenia, zanurzają nas w depresji i goryczy. Zawiedli Go, zostawili, rozproszyli się, ale On był na drodze do Emaus i, mimo że ostro im przypomniał, co miało się zdarzyć, powiadają: „Czy serce nie biło nam mocniej, gdy mówił do nas w drodze i wyjaśniał Pisma?”
Wróć do Jerozolimy, a serce zacznie bić nowym rytmem, poczujesz ten wspaniały zapach Zmartwychwstania, zapach Wielkanocy. Ludzie potrafią tak wiele zrobić, by pielgrzymować do szczególnych miejsc, jak: Lourdes, Compostela, Madjugorje, ponieważ liczą na inne życie. Tylko zmartwychwstały Chrystus może wejść i przekształcić życie rozczarowanych i zawiedzionych.
Jeśli pojawiło się przygnębienia w teście naszego życia, to niech radość z obecności Jezusa zawróci nas z drogi do Emaus. Drogi własnych decyzji, powrotu do starych rzeczy, a wróćmy do Jerozolimy. Miejsca chwały dla Boga, uświęcenia, przebaczenia. Bywa, że życie skłania nas do decyzji – wrócę do Emaus, tam będzie łatwiej żyć, tyle możliwości. Emaus nie jest naszym miejscem. Nie w Emaus uczniowie mieli doświadczyć mocy Ducha Św., ale w Jerozolimie, tu mieli czekać i doświadczyć zmiany przygnębienia w radość.
Jezus przyłączył się do tych, którym nie był potrzebny cały świat u stóp, ale potrzebowali nadziei na przyszłość. Nie obraził się, że Go nie rozpoznali, ale On rozpoznał ich i zostawił im zapach Zmartwychwstania.
Oto historia, która przygnębiła i taka byłaby pointa życia Jezusa na ziemi, gdyby nie dotyczyła zbawienia, a tylko zwykłej śmierci, nawet jeśli niesprawiedliwie zadanej. Dziękuję Bogu, że Ewangelia nie kończy się na cmentarzu, ale w Betanii.
„Potem wyprowadził ich aż do Betanii, podniósł ręce i pobłogosławił. Podczas gdy ich błogosławił, rozstał się z nimi i został uniesiony do nieba” (Łk 24.50-51).
Kwiecień 2008