„Ujrzawszy to Piotr, odezwał się do ludu: Mężowie izraelscy, dlaczego się temu dziwicie i dlaczego się nam tak uważnie przypatrujecie, jakbyśmy to własną mocą albo pobożnością sprawili, że on chodzi? Bóg Abrahama i Izaaka i Jakuba, Bóg ojców naszych, uwielbił Syna swego, Jezusa […]” (Dz 3,12-13).
Każdy z nas wie, co znaczy czekać. Kierowcy wiedzą, co znaczy czekać, kiedy ulica została zwężona z dwóch pasów ruchu do jednego.
Kobieta i jej rodzina wie, co znaczy czekać na narodziny dziecka.
Dziecko czeka na święta, bo spodziewa się otrzymać prezenty.
Czekamy obok łóżka chorego, kochanego, jedynego, z nadzieją – poprawy, wyzdrowienia, cudu albo oczekujemy miłosiernego końca.
Każdy z nas wie, co znaczy czekać.
Przed nami doskonale znana historia człowieka chromego. Wydaje się, że jesteśmy z nią oswojeni, a chromy, to nasz dobry znajomy. Można by powiedzieć, że już wiele razy mijaliśmy go, czytając Dzieje Apostolskie. Wrósł w koloryt świątyni, a mijającym trudno było wyobrazić sobie, by zabrakło go w tym krajobrazie. On też czekał i nie dlatego, by włączyć się do ruchu zdążających na modlitwę.
„On zaś spojrzał na nich uważnie, spodziewając się, że od nich coś otrzyma” (Dz 3,5).
Czekał, może już nie tak niecierpliwie, jak dziecko, czy tak nerwowo, jak kierowcy, by włączyć się do ruchu. Przywykł do spojrzeń mijających, mijający do jego proszącego gestu. Może już przestał liczyć czas, który mijał, od kiedy zaczął zajmować to miejsce przy bramie.
Dzień był taki jak wszystkie inne, ale nie wszyscy tacy sami ludzie. Wielu z nich rozpoznawał i tych dwóch co się zbliżali, też już znał. Nie pierwszy raz tędy szli, ale w końcu zatrzymali się przy nim. Nie wiedział tylko, że to nie byli ci sami, których może rozpoznawał. Ciała te same, ale wewnątrz dokonała się rewolucja.
Powoli nadzieja gdzieś odeszła, ale pozostało trudne życie.
Czy możemy wyobrazić sobie, że Bóg też czekał?
Bóg ma swój czas i wyciął chromego z tego pejzażu świątynnej bramy – uzdrowił go. Wyobrażam sobie, że wielu przechodzących, przyzwyczajonych do widoku żebrzącego, nawet nie zauważyło jego braku.
Zdarza się, że przyzwyczajeni nie zauważamy zmian. Jesteśmy zaskoczeni – przecież tu był…. i konsternacja, zdziwienie, że nie zauważyliśmy. Ludzie zauważyli dopiero coś w świątyni, że mówiąc kolokwialnie, ktoś rozrabia w niej.
„zerwawszy się, stanął i chodził, i wszedł z nimi do świątyni, przechadzając się i podskakując, i chwaląc Boga” (w.8).
Ludzie byli chyba zszokowani tym wydarzeniem. Ap. Piotr poczuł się w obowiązku skomentować zdarzenie. Cudowność wydarzenia nie podlegała dyskusji, ale ważne było powiedzieć kto za tym stoi: Bóg czy człowiek? Z perspektywy nas czytających, odpowiedź jest oczywista. Czy na pewno?
„Mężowie izraelscy, dlaczego się temu dziwicie i dlaczego się nam tak uważnie przypatrujecie, jakbyśmy to własną mocą albo pobożnością sprawili, że on chodzi?”
Współcześni chrześcijanie też już nauczyli się jak stosować chwyty marketingowe. Wiele zaproszeń na konferencje, folderów, tak reklamuje mówców, kaznodziei, że wprost anioł z nieba będzie usługiwać. I biegną do nich ludzie, spodziewając się, że mocą i pobożnością oni sprawią cud.
Piotr nie tylko mówił o cudowności zdarzenia, ale o najważniejszej sprawie życia. Dla byłego chromego perspektywą była śmierć. Dla Piotra śmierć była wstępem do poselstwa o życiu w Jezusie Chrystusie.
Śmierć jeszcze nie jest pełnym ewangelicznym zwiastowaniem, ale zmartwychwstanie.
Wszędzie gdzie uczniowie pojawiali się, zwiastowali Jezusa Zmartwychwstałego, mówiąc:
„czego my świadkami jesteśmy”.
Wierzymy w uzdrowienie płynące od Boga i na Jego warunkach, ale ponad cudami jest poselstwo:
„Przeto opamiętajcie i nawróćcie się, aby były zgładzone grzechy wasze,”
Jasne i klarowne poselstwo daje jasne i klarowne nawrócenia. Pokuta i wyznanie jest bramą do wieczności. Przygłaskanie tego czymkolwiek, jest obiecywaniem kolorowej bańki mydlanej.
Dziś trudno znaleźć człowieka, który nie miałby problemów zdrowotnych. W naszym wyznaniu wiary jasno deklarujemy:
Wierzymy w uzdrowienie chorych jako znak łaski i mocy Bożej.
Praktyką wynikającą z przywileju modlitwy jest wiara w uzdrowienie ciała przez modlitwę wiary, wspieraną nałożeniem rąk lub namaszczeniem olejem ku uzdrowieniu.
Co jednak mamy do zaoferowania, nawet jeśli nie nastąpi cud w sposób spektakularny. Jest Boże zapewnienie, które zwróciło moją uwagę w tym płomiennym kazaniu Ap. Piotra:
„Przez wiarę w imię jego wzmocniło jego imię tego, którego widzicie i znacie, wiara zaś przez niego wzbudzona dała mu zupełne zdrowie na oczach was wszystkich” (gr. pełną sprawność).
Kiedy przychodzimy do Boga w prośbie o uzdrowienie, dotknięcie, ulgę, to dzieją się dwie rzeczy i w to wierzę.
Doświadczamy wzmocnienia.
Gdy modlimy się razem o dotkniecie, cud, to nasze ciało doświadcza posilenia, łatwiej znieść ból, jakoś lżej przejść przez doświadczenie. Lżej nam jest nieść krzyż doświadczenia.
„Krzyże w życiu pełnią podobną funkcję jak krzyżyki w muzyce: podwyższają” (Ludwig van Beethoven).
Wiara wzbudzona
Doświadczenie prowadzi nas do pogłębienia naszej wiary, do analizy; ufam Bogu czy sobie? Człowiekowi, czy Bożemu Synowi? Wiara doznaje pobudzenia, prowadzi do refleksji, budzi uśpione, znieczulone sumienie i bywa, że osiąga cel – życie wieczne, jeśli jej na to pozwolimy.
Ludzie wierzą, a jednak umierają, mógłby ktoś powiedzieć, to jak to jest?
Nie możemy zapominać, że Bóg zaplanował śmierć, do czasu powtórnego przyjścia, jako zasadę rozstania z naszym ciałem. Bóg wybiera sposób i okoliczności, w jakich do nas przychodzi.
Czy zatem nie mielibyśmy modlić się o uzdrowienie? Byłoby właśnie dowodem naszej niewiary pominięcie Boga w kwestii naszego uzdrowienia. My mamy zawierzyć Bogu. Mamy oczekiwać zawsze cudów, ale nie oznacza to, że za każdym razem tak bywa. Dlaczego? Byśmy nie myśleli, że to od nas zależy. Jak się coś stanie, istnieje pokusa, by powiedzieć; pościłem, modliłem się, no i się stało. Jak się nie stało, to wina jest po stronie tego, kto potrzebował uzdrowienia.
Niestety żyjemy w czasach niecierpliwości. Chcemy już, natychmiast, teraz. Takie przesłanie kierują reklamy: bez dokumentów, bez prowizji, bez problemów, ale tylko w reklamie. To, co na bilbordzie nie jest tym samym co w banku.
Życie instant.
Reklama, że wszyscy spotkamy się w niebie, jest fałszywa.
Co dziś potrzebuje uzdrowienia w Twoim życiu? Ciało, dusza, relacje, małżeństwo?
„Bądźcie trzeźwi, czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, chodzi wokoło jak lew ryczący, szukając kogo by pochłonąć” (1Ptr 5,8).
Kościół Jezusa Chrystusa doświadcza wielkiego gniewu diabła. On wie, że ma niewiele czasu i dlatego za wszelką cenę chce pochłonąć jak najwięcej też Bożych dzieci.
Tragedie szerzące się dzisiaj w rodzinach są wprost niewiarygodne. Rozwścieczony diabeł dokonuje w rodzinach totalnego spustoszenia i nie spocznie, dopóki nie pochłonie ostatniej rodziny. Demoniczna dewastacja przybiera różne formy: rozwody, bunt dzieci itp. Rezultat jest zawsze ten sam: szczęśliwa niegdyś rodzina zostaje rozdarta i pochłonięta. Zobaczcie, dziś nie tylko ciało potrzebuje uzdrowienia, ale rodziny, przyszłość ich, skrzywdzone dzieci, bite żony. Opamiętajcie się albo wylądujecie w sądzie.
Czasem przychodzi taki moment, gdy jakaś sytuacja życiowa przerasta ludzkie możliwości. Nie pomaga żadna ludzka rada, żaden lekarz, żadne lekarstwo. Nie ma wyjścia albo stanie się cud, albo nastąpi katastrofa. W takich momentach jedyną nadzieją jest uchwycenie się Jezusa. Ktoś z członków rodziny musi zwrócić się do Jezusa całym sercem i zacząć wzywać Jego imienia. Nie ważne, kto to jest – ojciec, matka czy dziecko.
„Nie spocznę, dopóki nie usłyszę Jego głosu, bo znaleźliśmy się poza granicą nadziei. Teraz liczę już tylko na cud”.
Smutne jest to, jeśli wierzący odchodzi, zanim usłyszy jakiekolwiek słowo od Jezusa.
Może wzdychacie z ulgą, myśląc: „Chwała Bogu, że to nie dotknęło mojego życia, naszej rodziny. Może nie płoną gorliwością dla Jezusa, ale przynajmniej są porządnymi ludźmi”.
Jednak letniość jest stanem równie okropnym co chaos w rodzinie. Jezus ostrzegał:
„A tak, żeś letni, a nie gorący ani zimny, wypluję cię z ust moich” (Obj 3,16).
Jezus nie zwracał się do niewierzących. Mówił o letnich chrześcijanach należących do Jego kościoła (zob. Obj 2-3).
Diabłu udało się wprowadzić zamieszanie w sprawie piekła, złagodzić jego znaczenie, a nawet przekonać, że ono nie istnieje, ale on był zawsze kłamcą. Jeśli nie przylgniesz całym sercem do Jezusa, będziesz dryfować ku niebezpieczeństwu. Wstań i przyjdź do Boga, doświadczysz wzmocnienia, albo zginiesz. Chromy miał wybór naiwnie prosty.
Proste rzeczy wydają się naiwne, oczekiwanie zostało nagrodzone.